„Wróć w ramiona Ojca” – recenzja
Na książkę Andrew Baumana trafiłam zupełnie przypadkiem. Szukałam jakiejś budującej lektury w tematyce sakramentu pokuty i tytuł „Wróć w ramiona Ojca” sugerował mi, że treść będzie może właśnie o tym. Tymczasem książka Andrew Baumana jest lekturą z pogranicza duchowości i psychologii, dość mocno osadzoną w zagadnieniach rozwoju osobistego i procesu przemiany. I choć nie dotyczyła ściśle sakramentu pojednania, to przyniosła mi ze sobą ogromną dawkę treści o miłosierdziu Boga.
Recenzencka skrupulatność nakazuje mi zaznaczyć, że autor – Andrew Bauman wychował się w środowisku protestanckim, jego ojciec był prawnikiem, vice rektorem konserwatywnego college’u i pastorem (i jak mówi sam autor – marnym kaznodzieją), matka zaś dość uległą i posłuszną córką pastora. Książka posiada jednak imprimatur Przełożonego Wyższego Polskiej Prowincji Zakonu Pijarów (o. Józefa Matrasa)
Osią, wokół której zbudowana została treść książki jest przypowieść o synu marnotrawnym z 15 rozdziału Ewangelii według świętego Łukasza. Nie jest to jednak interpretacja lingwistyczna czy stricte teologiczna (choć oczywiście znajdziemy tam też tego typu odniesienia), ale raczej psychologiczne studium postaci, z próbą analizy motywacji działania każdej z nich. Autor rozkłada tę przypowieść niemalże na czynniki pierwsze, dokonując interpretacji poszczególnych postaci w różnych kontekstach.
Mam taką osobistą refleksję, że zazwyczaj widzimy siebie właśnie w postaci marnotrawnego syna, który wzgardza miłością ojca. Tymczasem autor wgryzając się w perspektywę syna, starszego brata i ojca pokazuje, że możemy mieć w sobie pierwiastki każdego z głównych bohaterów przypowieści, w zależności od tego na jakim etapie życia jesteśmy, z jakimi emocjami się zderzamy, jakie traumy mamy nieprzepracowane…
Wgryzając się w portrety psychologiczne tych postaci Bauman zachęca do spojrzenia na nie z uwzględnieniem różnych perspektyw i burzy przy tym pewne stereotypy myślenia.
Sporo refleksji autor poświęca ludzkim zranieniom i zachęca do nazywania i głębokiego przepracowywania w sobie trudnych doświadczeń. „Poczucie bycia zranionym nie wiadomo za czyją sprawą zawsze nas dogoni – pisze – bez względu na to jak szybko będziemy uciekać. Możemy wybrać drogę ku zatraceniu, ale też ku przemianie”.
Dużo miejsca poświęca roli wstydu – który jest destrukcyjny i sabotuje proces przemiany. „Jeśli nie zaopiekujemy się naszym wstydem i zepchniemy go pod dywan będzie on nami kierował z ukrycia, pozbawiając nas kontroli”. Dość mocno jednak podkreśla, że zbawcza zmiana zaczyna się wtedy, gdy spojrzymy na siebie we właściwy sposób: oczami Boga. Kluczem jest tu wyzbycie się pogardy względem samego siebie, bo właśnie to skutecznie oddziela nas od otwarcia się na relacje. „Dostrzeżenie w nas samych dobra – zauważa – jest po prostu wyciągnięciem logicznej konsekwencji z faktu, że zostaliśmy stworzeni na podobieństwo Boga”. Oczywiście autor ma świadomość, że traktowanie naszych wrażliwych obszarów ze współczuciem i czułością jest bardzo trudne, ale „posiadamy jednak moc tworzenia nowych komunikatów, zastąpienia pogardy błogosławieństwem i podążaniem za przewodnictwem tego, co w nas dobre”.
Andrew Bauman jest w swojej opowieści bardzo autentyczny. Na co dzień pracuje jako terapeuta i licencjonowany doradca do spraw zdrowia psychicznego, więc w książce dość mocno wybrzmiewa kontekst „studium przypadków” i realnych rozmów jakie prowadzi z pacjentami w swoim gabinecie. Ale Bauman nie boi się także mówić o swoich osobistych doświadczeniach. Jako dziecko, dość mocno przeżył rozwód rodziców. Przyznaje też, że był samotnym chłopcem, o którego żaden dorosły mężczyzna nie zadbał na jakimkolwiek poziomie emocjonalnym, a od nauczycieli otrzymał sporą dawkę podcinającej skrzydła krytyki. Nieudane relacje i nieprzepracowane traumy popchnęły go w świat pornografii i różnych uzależnień. Dość mocno czuć w tej książce, że wyrosła ona z jego przeżyć i jest efektem osobistego „przerobienia” bolesnych doświadczeń (ależ mocny jest fragment, w którym autor opisuje swoje spotkanie z umierającym ojcem – mimo tłumionego wiele lat bólu był to moment wyzwolenia, poddania się miłości. „Tak wygląda uzdrowienie – wspomina – tak smakuje powstanie z martwych: kończy się nasza wewnętrzna wojna, wybieramy pokój zamiast walki”.
I o tym właśnie jest ta książka. Ze warto wyjść poza pogardę i wstyd, aby doświadczyć przenikliwej i czułej miłości. Zdaję sobie sprawę, że chyba trochę za szybko przeczytałam tę książkę… Jest to bowiem lektura, którą powinno się trawić fragmentami, a ja łyknęłam ją w jedno popołudnie… Zostawiła we mnie jednak ślad i przekonanie, że warto przyglądać się swoim bólom, nazywać je po imieniu, oswajać.
Autor po każdym z rozdziałów stawia pytania, które mogą otworzyć w nas nowe przestrzenie refleksji i „prowokować” do zrozumienia samych siebie. Jakich historii nie zdecydujesz się opowiedzieć? Na jakim etapie doświadczania Bożej akceptującej miłości się znajdujesz? Czy pozwoliłeś sobie kiedyś na płacz aż do wyczerpania?
Książka może mieć charakter terapeutyczny zwłaszcza dla osób, które noszą w głębi serca ciężar krzywd albo czują się niegodni miłości i ukochania. Nie mogę dać gwarancji, że nie rozdrapie ona w czytelniku jakiś niezabliźnionych ran… Ale też autor nie zostawia tych ran bez przyklejenia plasterka. Plasterka niezachwianej nadziei, że ojciec z przypowieści o marnotrawnym synu dzięki temu, że poznał czym jest głęboki ból, posiadł zdolność doświadczania bezgranicznej radości i zapraszania innych do pełnego człowieczeństwa…
Tytuł: Wróć w ramiona Ojca. Jak miłość Boga nas przemienia
Autor: Andrew J. Bauman
Liczba stron: 224
Oprawa: miękka
Wymiary: 14 x 20 cm
Wydawnictwo: Wydawnictwo eSPe